Choć Weira uwielbiam ("Piknik pod Wiszącą Skałą" czy "Bez strachu to wg mnie arcydzieła"), to ten jego film mnie nie przekonał... Dlaczego? Po pierwsze Chamberlain zagrał nijak, nie przykuwa ten aktor mojej uwagi, a po drugie scenariusz "Oststniej fali" ma jakieś wady - film zaczyna się bardzo ciekawie i .... TYLKO zaczyna. Ciekaw jestem Waszych opinii: o czym jest ta historia oraz ewentualnie dlaczego ocewniacie go wysoko(!?)
Dla mnie jest to facynujący dreszczowiec o zbliżającym się końcu świata, którego biali ludzie w ogóle nie czują - to film o utracie kontaktu z duchową, metafizyczną sferą życia. Dlaczego oceniam ten film wysoko? Przede wszystkim z uwagi na sugestywnie kreowany nastrój nieokreślonego zagrożenia. W scenariuszu widać nielogiczności, ale w momencie oglądania w ogóle się ich nie czuje. Dla mnie nie jest to ambitne kino, ale jako rozrywka - absolutnie pierwszorzędne.
Biali ludzie nie czują, bo go nie było, nie ma i nie będzie w dostępnej naszemu umysłowi przyszłości.
Zgadzam się, obejrzałem sobie ten film po latach i czuję lekkie rozczarowanie, oczywiście jest pewien klimat, ale czegoś mi zabrakło by uznać ten film za wybitny. Zgadzam się że Chamberlain zawiódł, te jego tragiczne męczarnie ze snami i mistyką Aborygenów były jakieś takie nijakie.. Ogólnie tragizm i tajemnice tabu i świętych zakazanych miejsc właśnie najbardziej mnie rozczarowują. Wydaje mi się że wszystko tu zbyt klarownie zostało podane na tacy, nasz bohater nazbyt łatwo zgłębił owe ściśle utajone sekrety, przez co na końcu filmu wiemy już właściwie wszystko, tajemnica pozostaje rozwikłana i przestaje nas fascynować, czekamy więc na tę przewidzianą w kalendarzu końcową falę, która wszystko zmyje..
Jako że trochę mnie ciekawią ludy pierwotne, ich kultura, mitologia i sztuka to od razu zauważyłem że zarówno owe filmowe posągi jak i malowidła ze świętego miejsca (z Epoki Snu) nie pasują do kultury materialnej Aborygenów..